sobota, 19 sierpnia 2017

#210 "Wojny żywiołów. Przebudzenie ziemi: Powstania"

Niewiele czytam powieści polskich autorów. Tym razem zrobiłam wyjątek sięgając po nową część serii Wojny Żywiołów. Niestety, ale mam jej trochę do zarzucenia. Fakt, że możliwość zapoznania się z drugą częścią dopiero po dwóch latach od przeczytania pierwszego tomu też nie wpływa korzystnie na mój odbiór lektury, gdyż wspomnienia z poprzedniej książki najzwyczajniej w świecie zostały unicestwione w mojej pamięci.


"Oblubieniec bogini ziemi poszukuje obiecanego w proroctwach Naczynia, które ma odmienić życie ludów Kontynentu Prerii. Będąc daleko od domu, nie zdaje sobie sprawy z tego, że zeszłoroczne wtargnięcie do Epicentrum właśnie rodzi daleko idące konsekwencje.
W tym samym czasie Kamiennoręki zbiera armię mającą wyrwać Wysokie Stepy z rąk Imperium Koralu. Podczas swych działań szybko przekonuje się, że wróg nie stanowi jedynych przeciwności, a natura ludzka potrafi przysporzyć problemów nawet wśród sprzymierzeńców."

Musiałam zrobić wyjątek i przytoczyć opis z okładki, gdyż sama nie byłam w stanie go stworzyć. Mimo obecności kilku wątków, nie odnalazłam w powieści nic, co wiązałoby akcję dziejącą się na tych 700 stronach, brakowało mi takiej myśli przewodniej - problemu, którego rozwiązania nie mogłabym się doczekać. 
Czytając miałam czasem wrażenie, że jest to zlepek kilku scen batalistycznych, w których nie do końca wiedziałam co się dzieje, mimo kilkukrotnego przeczytania danego fragmentu. Ciekawe były jednak wątki i momenty, gdzie wojsko odchodziło w cień. Tak też z zaciekawieniem czytałam o Harcie, Heroldzie Śmierci, Namzisie czy Krwawiącej Wiedźmie. Liczyłabym jednak na szersze rozwinięcie tych części, niż dostałam.

Z bohaterami problem jest taki, że, jako czytelnik, nie odczułam żadnej więzi emocjonalnej między mną a nimi. Autor stworzył dość barwne, nieraz tajemnicze postacie, którym jednak zabrakło tego czegoś, co obudziłoby we mnie sympatię czy nienawiść. Potencjał jest: powstały Ogniki czy Smogi, śledzimy członków tajemniczej trupy, magów i żołnierzy. Pod względem różnorodności autor ma plusa. Czeka go tylko odkrycie tego elementu, który tchnie w nich wszystkich życie. 

Język to dla mnie kolejny dylemat. Z jednej strony pojawiające się wulgaryzmy pomagają odzwierciedlić świat powieści. Ja za nimi nie przepadam podczas czytania, ale chyba rozumiem zamysł - nie miało być słodko i pięknie, tylko na swój sposób prawdziwie. Jestem w stanie przejść nad tym do porządku dziennego. Co mi przeszkadzało to to, że autor językowo przeskakiwał z poziomu dobrego pisarza na poziom autora średniej jakości opowiadania. 

Przez całą powieść towarzyszyło mi poczucie, że ta powieść należy do "męskiej" fantastyki i że do właśnie męskiej części czytelników mogłaby dotrzeć lepiej, niż do mnie. Przez to proszę nie spisywać tej powieści na straty po mojej recenzji, jeżeli Wasz gust nie pokrywa się całkiem z moim - może akurat znajdziecie tu coś dla siebie. Ja pozostanę neutralna, ponieważ, mimo powyższej, niezbyt
pochlebnej opinii, nie żałuję czasu spędzonego z lekturą.

OCENA: ★★★★✰✰✰✰✰✰
Tytuł: Wojny żywiołów. Przebudzenie ziemi: Powstania
Oryginalny tytuł: -
Seria: Wojny żywiołów
Autor: Michał Podbielski
Wydawnictwo: Żywioły
728 stron

niedziela, 2 lipca 2017

#209 Gra o jedno życzenie - "Caraval. Chłopak, który smakował jak północ"

  Scarlett i Tella całe życie mieszkały na wyspie, całkowicie podporządkowane okrutnemu ojcu. Zaaranżowane małżeństwo, jakie ma zawrzeć Scarlett z człowiekiem, którego zna jedynie poprzez listy, jest dla sióstr jedyną szansą na ucieczkę, przynajmniej do czasu, gdy w ich ręce dostają się trzy zaproszenia od Mistrza Legendy na Caraval, grę, w której stawką jest spełnione marzenie. Pomoc siostrom ofiaruje czarujący żeglarz, Julian. Na wyspie Tella zostaje uprowadzona, a jej odnalezienie staje się celem gry. Scarlett musi to zrobić jak najszybciej, jeżeli chce zdążyć na własny ślub. Trudność polega jednak na tym, że na Isla de los Suenos nikomu nie można zaufać, każdy może zdradzić. 


   Koncepcja powieści wydaje mi się być dość oryginalna. Autorka stworzyła świat baśniowy, wręcz jak ze snów - zgodnie z nazwą wyspy. Ta atmosfera była wyczuwalna przez całą historię. Jednak nie wszystko było tu idealne. Mam kilka zastrzeżeń. Zacznę, jak zazwyczaj, od bohaterów. 

  Z jednej strony poznajemy uwodzicielskiego Juliana, nieco zuchwałego młodzieńca, który przykuwa uwagę swoją złożonością. Oprócz tego tajemniczy Mistrz Legenda, znany z opowieści, obiekt zainteresowania ze względu na swoje zdolności. Z drugiej zaś otrzymujemy z lekka irytujące rodzeństwo, z którego jedna bohaterka jest tą główną. Scarlett ulega opiekuńczemu instynktowi wobec swojej siostry i to on ją napędza przez całą powieść. Ta siostrzana miłość w pewnym momencie zrobiła się, dla mnie, mdła, przesadzona. Dodatkowo dziewczyna jest dumna, a przy tym jednocześnie niezaradna życiowo, czym również budziła moją irytację. 
Tak naprawdę to drugoplanowi bohaterowie są tymi, którzy zasługują na więcej uwagi. Oni są tymi, którym nie można zaufać, którzy zaskakują, są dynamiczni. Gdyby nie oni, całą powieść spowiłaby nijakość.

   Zamysł autorka miała bardzo ciekawy, jak już wspomniałam wyżej. Potencjał został dość dobrze wykorzystany. W momentach, gdy zaczynałam się nudzić, zawsze coś przykuwało na nowo moją uwagę. Zaskakujące było też dla mnie zaskoczenie, którego przebiegu nijak nie przewidziałam. Do ideału brakowało mi tylko takiego dopracowania, rozwinięcia wątków, na przykład dotyczącego tajemnic jako waluty. Miałam nadzieję, że powieść pójdzie trochę w tę stronę, obracając co nieco z tego, co Scarlett wyznała, przeciwko bohaterce, a jednak tego zabrakło, przez co wątek ten stał się, według mnie, niepotrzebny... 
Źródło
  Akcja na ogół trzyma dobre tempo, mniej wciągające momenty, mimo iż się zdarzały, nie wpływały drastycznie na moją chęć do poznawania dalszej historii. 

  Reasumując, powieść nie jest zła. Ideałem bym jej z
pewnością nie nazwała, wybitną literaturą tym bardziej. Jednak jako młodzieżówka na odstresowanie się sprawdziła. Myślę, że jeśli ktoś podejdzie do niej właśnie w ten sposób, bez nastawiania się na ambitną pozycję, to nie będzie zawiedziony.


Ocena: ★★★★★★✰✰✰✰

Tytuł: Caraval. Chłopak, który smakował jak północ
Oryginalny tytuł: Caraval
Seria: Caraval
Autor: Stephanie Garber
Wydawnictwo: Znak
415 stron 


P.S. 
Mam nadzieję, że mój wywód jest zrozumiały :D Cierpię (znów -.-) na niemożność logicznego pisania, szczególnie przy tej powieści, która zostawiła mnie z nieco sprzecznymi opiniami. Żyję myślą, że jednak sens moich wypocin gdzieś tam można odnaleźć :) 

środa, 28 czerwca 2017

#208 "Prawie jak gwiazda rocka"

  Pokochałam młodzieżowe książki Quicka za ich okładki, proste i śliczne. Dwie poprzednie pozostawiły po sobie same dobre wspomnienia, szczególnie "Wybacz mi, Leonardzie", która zajmuje jedno z czołowych miejsc wśród moich ulubionych książek. "Prawie jak gwiazda rocka" graficznie nie ustępuje pozostałym książkom, jednak co do wnętrza mam już duże zastrzeżenia...

Źródło
  Amber Appleton mieszka w szkolnym autobusie po tym, jak kolejny związek matki nie wypalił i obie wylądowały na ulicy. Mimo przeciwnościom nie traci nadziei i wiary w JC, który, jak mówi, jest prawie jak gwiazda rocka. Swoją postawą zaraża szczęściem staruszków w domu spokojnej starości, co tydzień pokonując Joan Sędziwą, staje na czele Chrystusowych Diw z Korei i jest członkiem Fantastycznych Fanatyków Franksa. Mimo, że życie próbuje ją złamać, optymizm tryskający z dziewczyny pomaga jej pokonać wszystkie przeszkody.

  Czytałam kilka obyczajowych powieści, które wywarły na mnie wrażenie. Nie jest więc całkiem tak, że taka literatura mnie odpycha i z zasady jej nie lubię. Ta jednak zalicza się do tych, za którymi nie będę tęsknić. Akcja była bardzo jednostajna, nie było niemal żadnych momentów, w których chciałabym przeczytać słynny "jeszcze jeden rozdział". Przez zdecydowaną część powieści się nudziłam czytając. Dodatkowo wszystkie rzeczy, za które Amber się zabierała, były jakby na siłę "ulepszane" przez nadanie chwytliwych, jak miało zapewne być, nazw - patrz akapit wyżej. 
Powieść porusza motyw wiary, która została przedstawiona pięknie - dodająca nadziei i siły, bliska bohaterce. Miało to bardzo pozytywny wydźwięk, co jest jedną z niewielu rzeczy, które mi się w tej powieści podobały. 

  Co mi mniej przypadło do gustu to Amber, a dokładniej jej sposób wypowiadania się. Powieść jest bowiem napisana tak, jakby dziewczyna opowiadała historię bezpośrednio czytelnikowi. I sama taka koncepcja nie jest zła. Przeszkadzał mi język, którym to robiła. Tak jak wyżej, miałam odczucie ulepszania na siłę, wciskania "ziom" czy "bez kitu"  wszędzie, co mnie bardzo denerwowało. Wszystko, o czym Amber myślała też było spłycane, co z jednej strony charakteryzowało bohaterkę, pokazywało jej luzackie podejście do życia, a z drugiej infantylizowało ją i zwyczajnie irytowało mnie, jako czytelnika. Plusem jest jednak, że ani Amber, ani żaden inny bohater nie byli zwyczajni, wszyscy się wyróżniali. Każdy był wyjątkowy i mocno zarysowany, a główna bohaterka była tak pozytywna, jak chyba żadna inna, o jakiej miałam okazję czytać. 

  Nie była to książka całkiem stracona, jednak liczyłam na więcej od tego autora. Jest to miła odmiana, poczytać coś tak optymistycznego, co nie sprawia, że wszystko, co mi przeszkadzało, znika. Mimo słabej oceny, którą uważam za sprawiedliwą, nie odradzam lektury. Może u Was zasłuży na więcej gwiazdek? 

Ocena: ★★★★✰✰✰✰✰✰
Tytuł: Prawie jak gwiazda rocka
Oryginalny tytuł: Sorta like a rock star
Seria: -
Autor: Matthew Quick
Wydawnictwo: Otwarte
376 stron